Marzycielka

Prawie cały właśnie mijający tydzień spędziłam na leczeniu bolesnych oparzeń słonecznych. Mam bardzo jasną karnację, a co za tym idzie nie opalam się ładnie, z marszu staję się spuchniętym burakiem. Niestety sama jestem sobie winna, ponieważ tak pochłonęło mnie świętowanie dnia dziecka, że zapomniałam o kremie z filtrem. Nie przepadam za latem, ono zawsze kojarzy mi się z alergią słoneczną, bólem i z opalenizną na kolarza. Marzę wtedy o tym, by zamieszkać na kole podbiegunowym, albo innej tajdze, gdzie średnia roczna temperatura oscyluje w okolicach 10 stopni Celsjusza.

Pamiętam mój pierwszy urlop w Hiszpanii. Wystarczyło mi pół godziny na plaży, w dodatku po godzinie 18, bym spaliła czoło. Do końca wyjazdu zmagałam się z poprzeniem, skórą koloru pomidora i bólem. W kwietniu! Ukrywałam się więc, pod kocem albo parasolem, ale po dwóch dniach na plaży, gdy reszta turnusu smażyła swoje boczki na słońcu, miałam tego dość. Namówiłam więc jednego towarzysza i wybraliśmy się na zwiedzanie Andaluzji. Ziarenko podróżnika odkrywcy, trafiło na całkiem niezły grunt.

Kilka lat późnej odkryłam snowboard, a nowa pasja wpisała się idealnie, w moje upodobania do temperatury i pory roku. Owszem, zdażyło mi się na stoku opalić twarz, ale tylko tyle… I nie ma znaczenia to, że za każdym razem wracam z urlopu, z jakąś kontuzją czy siniakami. Naprawdę to kocham. Skrycie marzyłam o tym latami, chociaż wydawało mi się, że to nie dla mnie, że narty czy deska, nie leży w moich możliwościach. Znajomi co roku jeździli w góry, i za każdym razem proponowali mi współudział, a ja wolałam zostać w domu. Zadowalałam się tym niespełnionym marzeniem, które wisiało na ulubionej liście rzeczy:

Fajne, ale pewnie się nie wydarzy:

  1. Wyjazd na Alaskę
  2. Zatoka Ha Long /Wietnam na skuterze
  3. Jezioro Tahoe / Góry Sierra Nevada
  4. Wyścig w stylu Top Gear z Londynu do Rzymu
  5. Skok ze spadochronem, ale nie wiem czy znajdę tyle odwagi
  6. Profesjonalny kurs gotowania
  7. Przebiegnięcie półmaratonu (bądźmy jednak poważni, nawet 10 km dla mnie to wyczyn, bo nie biegam nawet za autobusem)
  8. Nauka przynajmniej 2 języków obcych, w miejscu ich występowania
  9. Kitesurfing w Woodman Piont, Perth / Australia
  10. Mikser Kitchen Aid w kolorze czerwonym
  11. Wytatuowanie prawej ręki, w zacny rękaw
  12. Wejście na Rysy

Przypadek wystarczył by to marzenie się spełniło. Kolejne zaproszenie trafiło do mnie w odpowiednim czasie, i tym razem postanowiłam z niego skorzystać. Nie było łatwo. Po pierwszym dniu na stoku, chciałam zrezygnować, byłam wściekła na cały świat, nic nie działało jak trzeba. W dodatku zmasakrowałam sobie kolana, bo nie pomyślałam o ochraniaczach. Byłam zrezygnowana i gotowa rzucić to w diabły. Pomyślałam jednak, że kosztowało mnie to tyle wysiłku, że jeśli za drugim wpięciem deski nie będzie szło – odpuszczę. Okazało się jednak że, znalazłam nową pasję. Zażarło tak mocno, że gdy rok poźniej, nikt z moich znajomych nie był w stanie wybrać się ze mną w góry – pojechałam sama. Wcale nie było lepiej, szlifowanie umiejętności dalej zbierało swoje żniwo, ale ta prędkość, ta niesamowita frajda z jazdy, wynagradzała wszystko.

„Marzenia to realne cele z odroczonym terminem realizacji”

Nie znam autora powyższych słów, ale zgadzam się z nim w 100%. Moja lista fajnych rzeczy jest ruchoma, coś na nią wpada, coś z różnych powodów wypada, ale pozostają one cały czas w zasięgu moich możliwości, motywuje do ich spełnienia. Ta i kilka innych, takich jak: Do zrobienia przed 40 rokiem życia, Plan 3 letni i PILNE. Nie tak dawno, zrealizowałam jedną z pozycji listy planu PILNE. Paszport odebrałam na kilka dni przed końcem ubiegłego roku. A spełnienie tego marzenia otworzyło nowe możliwości…

Niezależnie od tego, co decyduje o realizacji marzenia, czy przypadek czy ciężka praca, a może tylko chwila spędzona w kolejce biura paszportowego, satysfakcja płynąca z jego spełnienia jest ogromna. Przecież chodzi o to by znaleźć coś co daje nam radość, i po prostu to robić. Moja miłość do podróżowania rodziła się w bólu poparzeń słonecznych, zmusiła mnie do wstania z leżaka, ale też zapewniała nieprawdopodobne widoki.

Nerja. Andaluzja/Hiszpania
Dachstein West. Austria

Dzieci

 Wiosna przyszła, na dobre zadomowiła się w przyrodzie, jeszcze nie raczy nas upałami, ale zdarza jej się rozpieszczać nas pogodą. Ponieważ niektóre wydarzenia ostatnich dni, namieszały mocno w moich krótkoterminowych planach, spędzam pierwszy czerwcowy weekend w stolicy. W sumie dobrze się złożyło bo nie tylko ja miałam w planie nie robienie nic, byle na świeżym powietrzu. Monice spodobał się pomysł wypadu do Parku Skaryszewskiego, w celu sprawdzenia czy trawa by dobrze skoszona (co potwierdzam – trawa jest idealnej długości, w sam raz na wypoczynek na łonie natury). 

I tak oto dnia 1 czerwca roku 2019, po zaopatrzeniu się w wodę, aparat fotograficzny, laptop, telefon, czytnik ebooków, głośnik bezprzewodowy i powerbank który to wszystko zasili wyszłam z domu.  W drodze do parku, mijałam tabuny małoletnich, którym rozrywkę w tym dniu zapewniają rodzice. Rozemocjonowane czasem brudne od lodów czy czekolady twarze, wyrażały radość z tego wspólnie spędzanego dnia, prezentów czy innych balonów, a może tylko z czekolady i lodów w ilościach do porzygu?

Pewnego roku, w prezencie z okazji dnia dziecka dostałam od mamy piłkę, taką zwykłą pomarańczową gumową piłkę. Bardzo się z niej ucieszyłam, bo żadnej nie maiłam, a okazała się niezbędna do gry w zbijaka. Nóż nam skonfiskowali (jakiś sprzedajny konfident doniósł), bo niby za bardzo się tępił podczas gry w wojnę (o BHP nikt wtedy nie myślał) a bez ostrego noża nie dało się grać, więc trzeba było znaleźć inne zajęcie. Po tym jak rozwaliłam nowe trampki, przeskakując przez siatkę na ogródkach działkowych zakazano nam też zabawy w podchody, (w ramach kary w tych rozdartych trampach przechodziłam całe wakacje…) Ale wracając do piłki, kilka dni po jej otrzymaniu, moje rodzeństwo wpadło na pomysł stworzenia kapsuły czasu, co oczywiście wiązało się z wytypowaniem zawartości tejże, a następnie zakopania tych kilku wybranych przedmiotów w ziemi. W skład kapsuły wchodziły przypadkowo wybrane przedmioty, oraz nie wiedzieć czemu, moja nowa piłka. Rodzeństwo jednak skutecznie mi to wyjaśniło…, a ponieważ nie należymy do ludzi odkładających rzeczy na poźniej, i ponieważ dziura w ziemi została już wykopana, w dodatku na chodniku przed furtką, a przy okazji zbliżała się godzina 15:00 co oznaczało powrót rodziców do domu, trzeba było działać sprawnie i zagęścić ruchy. I nim się spojrzałam, było pozamiatane. 

Nie muszę chyba dodawać, że mama nie przyjęła dobrze wyjaśnień okoliczności zaginięcia piłki, tak jak powodów dla których, pewnego razu zapomniałam o tym, że z domu wyjechałam na rowerze, a wróciłam piechotą, i że znalazł go tata następnego dnia, idąc po świeże bułki do pobliskiego sklepiku. Tak jak dziś – zapomniałam o świecie na widok czekającej na mnie przyjaciółki i weszłam sobie na przejście dla pieszych, nie zwracając uwagi na kolor świateł. Tak mam, co poradzić, żadne metody wychowawcze tego niestety nie zmieniły, musiałam zmierzyć się z konsekwencją nie mojej decyzji, a nowej piłki nie dostałam.

Kapsuła a raczej dziura w ziemi, została zapełniona ważnymi dla nas szpargałami, przykryta deską (by ochronić skarby przed naciskiem ziemi) a następnie zakopana, a miejsce „zbrodni” udeptane i dla pewności oznaczone znakiem X z białego piasku. Ależ byliśmy dumni!. Dla tych co mogą nie kojarzyć – lata temu ulica przy której mieszkałam nie posiadała żadnej nawierzchni, poza mieszanką kwarcu i gliny. Po tygodniu więc gdy piasek wymieszał się z podłożem, zapomnieliśmy gdzie ta kapsuła jest, a liczne poszukiwania spaliły na panewce, machnęliśmy więc ręką na te skarby, by skupiać się na rzeczach ważniejszych, jak produkcja wystarczającej ilości skobli do procy, albo kontrola świeżo wykopanych fundamentów na okolicznym placu budowy (ale o tym innym razem).

Piłkę odzyskałam po kilku latach, gdy przedsiębiorstwo wodociągów miejskich czy innych gazowych, postanowiło zryć ulicę kładąc jakieś niezbędne dorosłym rury. Trafili jak się okazało na kapsułę, z której nie zostało nic, poza kilkoma spinaczami i bardzo skurczoną, ale dalej okrągłą piłką. Zdaje się że, kończyłam wtedy szkołę podstawową i już byłam zdecydowanie za „dorosła” do zabawę w zbijaka. Co innego teraz, prawie dwie dekady póżniej, z chęcią bym w niego zagrała, w wojnę czy inne podchody. Najchętniej z towarzyszami z moich dziecięcych lat. Czas niestety nieubłaganie pędzi do przodu i realizacja tego marzenia nie będzie już możliwa, ale to nic nie szkodzi, bo mam w sowim życiu inne towarzystwo, które chętnie przystaje na moje wariactwa (albo przymyka oko), a mam ich przecież całą kolekcję 🙂

Będąc w pełni władz umysłowych, pomimo tych kilku dziwactw, z okazji Dnia Dziecka życzę sobie i wam, byście mieli takich przyjaciół którzy, gdy trzeba potrzymają piwo lub włosy, przypilnują by zasnąć we własnym łóżku, albo zabiorą paczkę fajek gdy zajdzie taka potrzeba. Zupełnie jak pewni dwaj styrani życiem panowie, gdy probowali trzeciemu panu który akurat smacznie spał wyciągnąć wspomnianą paczkę ze spodni, bo palenie przecież szkodzi. Pan z objęć morfeusza wyrwany, nie był wcale zachwycony tym faktem, więc lekko obłożył pozostałych panów charakterystyczną niebieską torbą, i poczęstował życzeniami pomyślności, by po chwili wypalić z nimi fajkę pokoju. Widać przyjaźń mocniejsza niż nałóg.

dzień dziecka bez Kinder niespodzianki to nie święto
Park Skaryszewski