Mniej

Napisałam niedawno odę do męki, a raczej wyrecytowałam ją raz i została mi w głowie. ;P Coś mnie od dłuższego czasu uwiera i zaczynam dostrzegać u siebie objawy uzależnienia od wszechobecnego Internetu, permanentnego bycia w zasięgu i natychmiastowego odpowiadania na maile czy inne wiadomości. Drażni mnie nawet to, że ktoś do kogo napisałam natychmiast mi nie odpowiada. Telefon praktycznie nie opuszcza mojej dłoni, bo mail, bo gra, bo muzyka, bo bank, bo siedzi tam ogromna ilość niezbędnych do życia informacji. O jak to mi się we mnie nie podoba! Natłok informacji, nachalne reklamy i promocje wyzierają z każdego kawałka elektroniki. A ja mam tego wszystkiego po kokardkę „O jak mam dość, o jak się męczę” Postanowiłam więc uporządkować swoje życie.

Obiecywałam sobie od dawna domowe porządki na które nigdy nie miałam czasu, wiem że potrzebuję generalnego przeglądu posiadanych rzeczy i pozbycia się wielu zbędnych szpargałów. To samo dotyczy skrzynek mailowych, biblioteki zdjęć w telefonie, chmurze czy aparacie. Chcę mniej, a właściwie minimalnie. I będzie to, coś czuję ciężka walka ze sobą i moim przywiązaniem do rzeczy. Od kiedy się wprowadziłam do własnego mieszkania, nie zrobiłam większych porządków. Przez ponad 4 lata tylko dokładam, więc moje szafy i powierzanie płaskie a także biblioteki zdjęć i danych zaczynają się przepełniać, a to mocno uwiera moją osobowość. 

Zaczęłam od pozbycia się ostatniego zbędnego zęba, i bardzo cieszę się że zakończyłam ten bolesny związek. Długo niestety ten zabieg, a raczej odgłos towarzyszący, pozostanie w mojej pamięci. Przy okazji kuracji po wyrwaniu zęba zaczęłam powoli zabierać się za przeglądy szaf i nie mam litości dla szpargałów. Równo leci zawartość pudełek i szuflad a już zwłaszcza przydasiów. Naoglądałam się w ramach wolnego czasu internetów i spodobała mi się teoria minimalizmu, generalnie posiadania wystarczająco (bo nie znaczy to wcale mniej albo wcale). Oczywiście zgodnie z moją wyznawaną filozofią życiową, mogło być tylko grubo (albo wcale) więc trzymam się planu i przeglądam tylko jedną kategorię na raz. Normalnie zamówiłabym kontener i wywaliła absolutnie wszystko, ale postanowiłam popracować nad swoja impulsywnością i na pierwszy rzut jednak poszły …..szuflady, co okazało się błędem bo nie o miejsce przechowywania powinno chodzić a kategorię szpargałów. Powinnam zacząć od książek, kosmetyków albo ciuchów, a tak znowu mam w domu pierdolnik bo tam jest wszystko. Mam za dużo szuflad a w nich za dużo rzeczy. Ale powoli wygrzebuję się z tego stosu.

Z każdym dniem przeglądam więcej i ciągle coś porządkuję. Idzie opornie ale trzymam się zasad sprzątania wzorowanej na zasadzie Marie Kondo ale w mojej wersji, czyli głównie wyrzucam albo oddaję coś czego przez ponad rok nie dotykałam. Z ubrań leci wszystko czego ponad 2 lata nie nosiłam. Książki idą do sąsiedzkiej biblioteki a reszta do kosza. Lżej mi. Coraz lżej.

A za chwilę idę rozstać się z UPC. Permanentnie. Ciekawe ile wytrzymam bez kablówki.

Opuściły mnie niekompletne serie Harrego Pottera oraz Oko Jelenia. Coraz lżej mi.

Hobby

Muszę przyznać że, koncert Rammstein na Chorzowskim stadionie wbił mnie w krzesełko na którym siedziałam, i nie miał znaczenia ból głowy, gorączka i katar z którymi pojechałam. To było coś nieprawdopodobnego, kapela ewidentnie stworzona do stadionowych koncertów, co ja mówię – do koncertowania w ogóle. Dobrze że Kiss widziałam wcześniej bo machnęłabym ręką na starania Amerykanów. Niemcy zdecydowanie bardziej umią w zabawę. Było tak dobrze, że kupiłam sobie koszulkę – czego od ponad dekady nie zrobiłam! Z koncertów wychodziłam tylko z naszywkami na katanę. Tym razem mam jedno i drugie. Rammstein więc leci z moich głośników dalej, i tak coś czuję będzie leciał jeszcze parę miesięcy :).

Jako szczęśliwy posiadacz eleganckiej koszulki R+ przywdziałam ją już kilkukrotnie, dzień po koncercie skoczyłam na szybkie zakupy. Gdy wracałam komunikacją miejską, zaczepiła mnie pewna dziewczyna i komplementując moje okrycie zapytała jak było na koncercie. Od słowa do słowa, wymieniłyśmy się kontaktami, gusta muzyczne mamy podobne stwierdziłyśmy więc, że dobrze by było wyjść na jakiś koncert razem. Potem moja ulubiona ekspedientka w Żabce (fanka metalu i Armina van Buurena, bo można!) skomentowała koszulkę, a tydzień poźniej dwie inne osoby również to zrobiły. Rammstein był zdecydowanie głównym tematem moich rozmów.

Zaczęłam się ostatnio zastanawiać jakiej muzyki słuchają otaczający mnie ludzie, i jak ważna jest ona w naszym życiu. Jakie emocje potrafi uleczyć, a jakie wzbudzić. Co potrafi przywołać z przeszłości a o czym pomaga zapomnieć? Mam kilka takich utworów których nie jestem w stanie słuchać, nie z powodu rodzaju muzyki które reprezentują, to w dalszym ciągu metal, a nie disco czy inne elektryki. Mają one po prostu za duży ładunek emocjonalny, z którym pomimo upływu lat nie jestem w stanie sobie poradzić. Przypominają.

Muzyka towarzyszyła mi od kiedy pamiętam, wchodziła przez osmozę dzięki starszemu rodzeństwu. Iron Maiden pokochałam od chwili gdy po raz pierwszy usłyszałam Virtual XI. Weszło w głowę cichaczem i kilka lat dojrzewało, po czym ładunek odpalił Brave New World, to była miłość. Chwilę później dołączył Running Wild, WASP, Helloween, HammerFall, Manowar i Type O Negative.

Szykując się do matury wiedziałam, że jedynymi cytatami jakie umieszczę w wypracowaniu będą te, które wyszły z pod pióra Harrisa lub Dickinsona. A temat który podała komisja okazał się strzałem w 10! Bo jak inaczej zareagować na poniższe pytanie ? „Czy zgadzasz się ze stwierdzeniem, że twórców, którzy dają ludziom chwilę radości, powinno się cenić wyżej niż tych, którzy każą im płakać? No c’mon! prosili się o zapoznanie z twórczością Iron Maiden. Bo jak mam się nie zgodzić? Gdy każdy kolejny rok życia utwierdza mnie w przekonaniu, że tylko takich artystów powinnam cenić. Życie samo w sobie daje nam tak mocno popalić, że dziwię się tym którzy lubią sobie popłakać na filmowym dramacie czy smutnej wystawie. Dramatów doświadczam na każdym kroku, więc w muzyce i każdej innej dziedzinie sztuki szukam wytchnienia i chwili radości.

Wg klasyfikacji potrzeb wyższego i niższego rzędu, estetyczna zalicza się do tych, zaspokajany w drugiej kolejności. Jeśli zapewnione mamy pożywienie, dom, poczucie bezpieczeństwa zaczynamy zaspokajać potrzeby drugiego rzędu – szukamy akceptacji, szacunku czy po prostu piękna. Zaczynamy samorealizację.

Klasyfikacja potrzeb wg Abrahama H. Masłowa:

  1. Potrzeby fizjologiczne (pragnienie zaspokojenia głodu, snu).
  2. Potrzeby bezpieczeństwa (pragnienie życia, stałej pracy).
  3. Potrzeby przynależności (do grupy, klasy, rodziny) i miłości (przyjaźni).
  4. Potrzeby uznania i szacunku (pragnienie akceptacji, niezależności).
  5. Potrzeby poznawcze (potrzeby wiedzy i rozumieniakształcenia).
  6. Potrzeby estetyczne (pragnienie poczucia piękna).
  7. Potrzeby samorealizacji (pragnienie wykorzystania własnego potencjału umysłowego).

W moim wypadku muzyka doskonale wpisuje się w te potrzeby, dzięki niej poznaje siebie i innych. Bardzo lubię podglądać setlisty znajomych na Spotify, pozwala mi to trochę zajrzeć do osobistego świata drugiego człowieka. Zaspokaja to moją potrzebę podglądania innych 😛 . To takie moje nowe hobby. Muzyka łączy ludzi, to wiadomo od dawna, lubię gdy towarzyszy mi o każdej porze dnia i nocy. Zasypiam i budzę się przy ulubionych dźwiękach, motywuję na treningu dobą energetyczną składanką, łagodzę emocję przy Niemenie w wykonaniu Krzysztofa Zalewskiego, modlę przy akompaniamencie Owcy. Bawię się przy każdej. Żyję.

kolekcjonuję wspomnienia moich małych chwil radości