Słowem wstępu – stuknął mi już czwarty miesiąc a powonienia, jak nie było tak nie ma. Już się do tego zaczynam przyzwyczajać, a jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego jak takie funkcjonowanie może być niebezpieczne. Nie jestem w stanie sprawdzić czy mięso w lodówce jest jeszcze świeże albo czy rozbite jajko nie okaże się zbukiem (już to przeżyłam – zorientowałam się, że coś jest nie tak gdy po rozbiciu okazało się że żółtko nie jest już koloru żółtego). Farciara ze mnie, skręcająca w stronę wegetarianizmu, dla własnego zdrowia … (wiem jak to źle brzmi).
Nie mam ostatnio natchnienia, nic mi nie przychodzi do głowy a wpatruję się w otwartą czystą stronę nowego wpisu od ponad tygodnia. Nudyyyyy, jakie nudy panie! Powinnam właśnie szusować na desce gdzieś w okolicy Isola 2000 a siedzę na kanapie i zastanawiam się nad sensem mycia okien. Czy to już, czy może powinnam jednak poczekać na wiosnę? Poczekam jednak, może w przyszłym tygodniu znajdę więcej weny, w sumie słońce po godzinie 9 rano znika z widoku a brud na oknach już nie napiera tak mocno na moje poczucie estetyki. Do brzegu jednak, sprawa jest poważna.
Większość znanych mi osobników obojga płci w momencie uzyskania pełnoletności postanawia zdobyć uprawnienia do kierowania samochodem. Stwierdziłam zatem, że nie będę gorsza i po uzyskaniu kolejnej pełnoletności zrobię prawko (tak naprawdę, to mój brat mnie do tego kroku namówił – a raczej nie zostawił innej opcji, bo bardzo mocno zasugerował zakup samochodu, za co mu bardzo dziękuję). Stałam się więc posiadaczem czarnej strzały, ale na chwilę obecną trzy podejścia do egzaminu praktycznego nie dały pozytywnych efektów. Może za czwartym się uda :P, W sumie to było by to już piąte, licząc ten egzamin z przed prawie dekady gdy zapisałam się na praktykę i nie pojawiłam się na egzaminie stwierdzając, że do niczego mi nie jest ten plastik ze zdjęciem potrzebny. Nie czułam też potrzeby, by pakować się w skarbonkę na kółkach.
Potrzebę, a raczej zew wolności jaką daje własna fura i umiejętność jej prowadzenia poczułam dopiero pod koniec grudnia ubiegłego roku, gdy po raz drugi chorowałam na COVID, kolejna już kwarantanna naciskała coraz mocniej na dobrze mi znaną potrzebę bycia niezależną. Było to jak objawienie, ta świadomość posiadania niezależności logistycznej – będącej już tylko na wyciągnięcie ręki. Uczucie to zmieniło chemię w moim mózgu, w jednej chwili coś się przestawiło tak, że pozbyłam się tego wewnętrznego głosu mówiącego, za każdym razem: „po co ci to? nie umiesz – nie jedź…” i tego typu dyrdymały. Strach przed jazdą do tego momentu był tak duży, że sabotowałam swój pierwszy egzamin, postarałam się by wrócić z „miasta” bardzo szybko. Z czasem jednak okazało się, że talent po tatusiu (kierowcy z prawkiem na wszystko co można z wyjątkiem motocykli) mam, potencjał zatem duży a umiejętności coraz lepsze, tylko teraz praktyka i praktyka a będzie ze mnie rajdowiec. I może wreszcie do listy marzeń dopiszę: wyścig w stylu Top Gear albo jakiś Złombol.