Ahhh ulubione nawyki, co ja bym bez was zrobiła. Skumulowało mi się kilka spraw z którymi nie umiałam i dalej nie umiem sobie poradzić i zwyczajnie, przerosła mnie łączna waga problemów, więc zamiast stawić im czoła – schowałam się do swojej skorupki, i wena też sobie gdzieś poszła. Ogólnie końcówka zimy nie oszczędzała i przygnębiła mnie w stopniu większym niż zazwyczaj.
Ze sporym zaskoczeniem przyznam zaobserwowałam u sobie coś na kształt post COVIDowego zjazdu objawiającego się bezsennością, brakiem w dalszym ciągu smaku i węchu (a to już trwa 5 miesięcy!), znacznie obniżoną wydolnością i brakiem sił na cokolwiek, ale tak dosłownie mam momenty w których nie mam siły by zacisnąć pięść … Najchętniej spędziłabym cały dzień pod kocem na kanapie, z tym że akurat to, lubiłam robić też przed COVIDEm – więc się nie liczy. Ale problemów ze sem nie miałam nigdy … a mam je już trwa ładnych kilka tygodni. I ta cała izolacja też dołożyła swoje, maski na twarzach ludzi, brak możliwości spotkania i po prostu cieszenia się wyjściem z domu. Od ponad roku pracuję, śpię, odpoczywam (na urlopie też) we własnym domu i mam już tego po dziurki w nosie. Kto by przypuszczał że, zatęsknię do wstawania codziennie o szóstej rano i rutynowego szykowania się i wyjścia do pracy? Tęsknię i to bardzo. Wzięłam więc niechcieja którego wyhodowałam, na wychowawczą pogadankę i zastosowałam mu szlaban. Jak tylko słońce pojawia się na niebie, zostawiam to co akurat robię i wychodzę na spacer czy przejażdżkę rowerową i wietrzę głowę. To powoli zaczyna pomagać. Poszukiwanie natchnienia i motywacji jest jednak wykańczające i nie zawsze się to udaje, ale małymi kroczkami dotrę wreszcie tam gdzie dotrzeć powinnam.
Zaszczepię się też byle czym, byle jak najszybciej. Najchętniej szczpeinnoką J&J, wszystko co jest zakończone igłą i znajduje się w mojej bliskiej okolicy powoduje u mnie duży dyskomfort, okraszony od czasu do czasu omdleniem. Mam jednak cichą nadzieję że, wbiję się na jednorazowe podanie i nie odstawię przy tym szopki :P. Odczekam swoje kilka tygodni zakładające pełną ochronę a potem kupię bilety na wypad do Rzymu, albo gdzieś gdzie nikt nie mówi po polsku.
Do brzegu jednak bo jak tytuł wskazuje o decyzję chodzi, a raczej o moje ulubione odkładanie na później bo może samo się wyjaśni. Ile ja mam lat? Nic nigdy się samo mi jeszcze nie wydarzyło. Jeśli czegoś chcę to muszę po to sięgnąć, a jeśli coś zaczyna uwierać – powinnam się przyjrzeć i coś zmienić, a jeśli się nie da to zwyczajnie muszę się tego pozbyć. I mam tu na myśli pewną relację, dość dziwną bo to niby przyjaźń niby współpraca trwająca dobre ponad cztery lata, i o ile dobrze się zaczęło, to miało prawo się zmienić i popsuć. Zwyczajnie wyczerpał się format, przestałam widzieć sens w dalszym ciągnięciu tematu, skoro obu stronom to ewidentnie nie leży. Zakładałam jednak że, dam sobie jeszcze jakiś czas – może uda się to uratować. Niestety, muszę podjąć dorosłą decyzję i poinformować stronę o braku chęci dalszej współpracy z mojej strony. Wiem że, nie będzie to przyjemna rozmowa ale takie jest życie. Idąc do dentysty nikt przecież nie podpisuje z mim umowy na wyłączność, a jak coś nie leży – zmienia lekarza.
Dlatego zdecydowałam – przechodzę do Orange. Trzymajcie kciuki, mam nadzieję ze T-mobile się nie wścieknie 😛