Koncertowo

Mamy w tym roku wysyp gwiazd muzyki wszelakiej, co chwilę ktoś światowego formatu odwiedza nasz kraj, ale też coraz trudniej zdobyć bilety. Wyprzedają się w mgnieniu oka. Fartem tylko, udało mi się kupić bilet na Metę. Dobrze, że koncert będzie w stolicy, chociaż lipa, że na Narodowym, Metallica nie umie tam w nagłośnienie. Ze Stołecznym Basenem poradzili sobie jedynie panowie z ACDC oraz Beyonce. Byłam widziałam, a właściwie to słyszałam i wcale mnie to nie dziwi, mają doświadczenie w stadionowych koncertach, w sumie to Metallica też powinna być w tym dobra… zweryfikuję swoją opinię niedługo.

KISS

Miałam ostatnio przyjemność być na jedynym koncercie KISS na polskiej ziemi, w sumie to na dwóch – pierwszym i ostatnim. To był dopiero sztos, panowie kończą tą trasą swoją ponad 45 letnią karierę, niemały to wyczyn. Koncert był świetny, ale to co dziadkowie rocka robią na scenie zasługuje na ogromne brawa. Pirotechnika, kostiumy i odjechany wizerunek na żywo zrobiły na mnie ogromnie wrażenie, no a ten charakterystycznych taniec Stanleya … achhh. No, było na co popatrzeć ???? 

Tak blisko a tak daleko, i tylko na chwilę…. Ahhh ten Paul Stanley.
z wzajemnością.

Językowi niemieckiemu mówię stanowcze: nein!

Mam już to w nawyku, że po dobrym koncercie, setlista wchodzi grubo. Słucham jej do odcinki, do znudzenia albo do następnego koncertu, bo na tapetę wejdzie coś innego co mnie zachwyci. Mam tak za każdym razem, więc nie wiem co mnie podkusiło, by w wypadku nadchodzącego Chorzowskiego koncertu Rammstein zrobić coś zupełnie do mnie niepodobnego i posłuchać setlisty granej na obecnej trasie przed uczestnictwem w koncercie. Podejrzewam, że to wina języka niemieckiego i mojej odrazy do niego, ja po prostu chciałam psychicznie się przygotować do tego wydarzenia. Nigdy nie byłam na ich koncercie i nawet specjalnie ich nie słuchałam, owszem znam dyskografię, ale jakoś nigdy nie było mi z nimi po drodze. Skutecznie zniechęcał mnie język niemiecki. Nie jest ładny, nigdy specjalnie mi się nie podobał, brzmi twardo i osobiście uważam, że zmarnowałam na niego 8 lat nauki.

Nie do końca jednak jest to wina tego języka, w dużej mierze przyczynił się do tej odrazy nauczyciel którego miałam w liceum. Po czterech latach nauki w szkole podstawowej byłam w stanie swobodnie się w nim porozumieć, ale po liceum, została tylko niechęć. Niestety Pan S. nie umiał uczyć i nie pomagało też to, że od 20 lat uczył z tego samego podręcznika, który znał na pamięć! Nie wiem, czy miał jakieś pedagogiczne wykształcenie – śmiem wątpić, no i swoją postawą i zachowaniem, skutecznie mi ten język obrzydził. Nic po niemiecku nie powiem, ale coś tam jednak zostało z tych lat nauki, bo zdarza mi się zrozumieć niektóre słowa czy wyrażenia, podobnie mam z rosyjskim, ale nie jestem w stanie nic odpowiedzieć – z marszu przechodzę na angielski. Taki lajf. Nabyty język, gdy nie używany, niestety lubi wywietrzeć z głowy. Potwierdzam tę mądrość ludową, zweryfikowałam to na własnej skórze.

Rammstein

Co ma wspólnego prywatna niechęć do niemieckiego i Rammstein? Moja kuzynka powtarza, że nic co niemieckie nie może dobrze brzmieć i że metal po niemiecku to pomyłka. Patrząc jednak z szerszej perspektywy to akurat ta nacja ma doświadczenie w „ciężkiej produkcji metalowej”. Do tej pory z niemieckiego rynku w oryginale brzmiących tolerowałam jedynie S.D.I. (niemiecki trash metal), trzeba jednak przyznać, że power metal im całkiem dobrze wychodzi, wszystko w sumie, jeśli tylko śpiewają po angielsku. Mają metal we krwi. Wracając jednak do Rammstein – są oni tak obrzydliwi wizerunkowo, że aż piękni, czego przykładem jest Pan Till Lindemann.  Patrzeć na niego nie mogę, ale jest w nim coś takiego, że aż mnie hipnotyzuje. Jest zadecydowanie w moim typie. Ale ja tu o muzyce miałam…

Odpaliłam sobie przy okazji sprawdzenia setlisty, ich nowy krążek. No i odpadłam.  Bardzo. Ależ to jest dobre! Niezwykle rzadko podoba mi się coś od pierwszego odsłuchu, ale w wypadku nowego krążka RAMMSTEIN sztuka ta im się udała. Na wejście Deutschland mocno namieszał, jak to mają Panowie w zwyczaju, Ausländer, Radio, Tattoo, Sex i Puppe oraz najlepszy moim zdaniem kawałek Zeig Dich. Co tu dużo mówić, cała płyta jest uważam genialna. Wyobrażam sobie, że gdybym jeździła samochodem to przekraczałabym prędkość przy każdym jednym odsłuchu, aż się samo prosi wcisnąć mocniej gaz. Ponieważ jednak nie posiadam ani prawa jazdy ani samochodu, Rammstein pomaga mi w aerobach. Tak energetyczny to album.  Słuchając mam prawie gęsią skórkę, a to rzadko się zdarza! I to po niemiecku. Chyba kupię też bilet na ich kolejny występ, tym razem na Stołecznym Basenie w lipcu 2020. 

Na razie jednak wracam do mojego najnowszego projektu – zwiększam wrażliwość muzyczną moich sąsiadów, przez nieustanne i bardzo głośne słuchanie nowej płyty niemieckiej kapeli.

Urlop

Konfucjusz to był równy gość.

Dawno, dawno temu pewien mędrzec z dalekiego wschodu, podzielił się ze światem przepisem na szczęśliwe życie. „Wybierz pracę, którą kochasz, i nie przepracujesz ani jednego dnia więcej w Twoim życiu„. Zakładam, że lubił swoją pracę skoro ukuł taki termin, ale zgadzam się z przedmówcą. Mam szczęście do ludzi, znam naprawdę niesamowitych przedstawicieli naszego gatunku. I jakoś tak dziwnie się składa, że mają oni z mojego punktu widzenia całkiem wariackie i niezrozumiałe dla mnie pasje. Wcale nie ograniczają się tylko do uprawiania sportów ekstremalnych, chodź to całkiem spora grupa. Niektórzy podróżują do najbardziej niedostępnych miejsc na ziemi, a jeszcze inni za cel obrali sobie zwiedzenie każdego kraju na świecie, osiągają „niezdobyte szczyty gór”. Kilkoro wychowuje dzieci i fenomenalnie odnajduje się w roili rodzica, a jeszcze inni swoje pociechy szkolą na towarzyszy dalekich wypraw.

Hobby

Pokręcone mają pomysły, z marszu wymienić mogę kilkanaście z tych zainteresowań, takich jak: wspinaczka sportowa, windsurfing, kite, bieganie, snowboarding czy narty, triathlon, wolontariat/misje, kulturystyka, projektowanie biżuterii i ciuchów, tworzenie rewelacyjnych przypinek, fotografia, crossfit czy garncarstwo, projektowanie wnętrz, taniec, śpiew, gra na gitarze czy każdym innym instrumencie, organizowanie akcji charytatywnych, granie w gry planszowe, gotowanie, produkcja wysokooktanowych alkoholi, ogrodnictwo, strzelanie sportowe, modelarstwo, hippika, rekonstrukcja historyczna, poszukiwanie skarbów, wędkarstwo, paralotniarstwo i wiele wiele innych które zginęły w odmętach mojego umysłu. Generalnie ile ludzi, tyle pasji. Spory odsetek z tych pasji, ludzie przekuli w sposób na życie, czasem zapewniający im stabilny dochód, wystarczający by normalnie żyć. Niesamowicie mi tym imponują i mobilizują do tego bym odkryła swoją pasję.

Jak żyć ?

Zawsze wydawało mi się, że piłkarze na przykład to najszczęśliwsi ludzie na świecie. Kochają to co robią i jeszcze na tym zarabiają na życie. Jasne, to jest ich praca i codziennie jak każdy inny muszą zrobić nie jeden trening, tak jak ja nie jeden projekt, czy raport i pewnie czasem nienawidzą tego treningu z całego serca. Zupełnie jak ja generowania kolejnego raportu. Ale właśnie oni jak mało kto, potrafią się zmobilizować by zrobić co trzeba. Wcale nie szukają wymówek i nie przeszkadza im pogoda, godzina czy pora roku.

„…odpoczął dnia siódmego po całym trudzie jaki podjął”

I jak tacy zapaleńcy spędzają urlop, jak odpoczywają? Czy w ramach odpoczynku robią coś zupełnie innego? Czy zawodowy fotograf na urlopie odłoży aparat? A sportowiec zrobi sobie urlop od treningów? Ja na bank nie zrobię, ani jednego raportu i nie wyślę nawet kawałka maila. Nie znaczy to wcale że, nie lubię swojej pracy, wręcz przeciwnie. Postawiłam sobie jednak granice i grubym murem staram się oddzielić pracę od życia prywatnego i mojego wolnego czasu. Praca na etacie na to mi pozwala. Byłoby inaczej gdybym pracowała dla siebie, pewnie nie wychodziłabym z biura, albo woziła je wszędzie ze sobą. Ale może o to właśnie chodzi, by znaleźć na siebie taki pomysł, by połączyć pasję z życiem albo po prostu pozawić granice pewne i przysługujący urlop wykorzystać, w sposób więcej niż zadowalający. Tak by po urlopie potrzebny był kolejny, na dojście do siebie. Tego sobie życzę popijając chardonnay na plaży w Chałupach.

Bałtyk.
Gofry w Chałupach i czapka w lipcu.
Wakacje 2019. foto by Katarzyna W.
Zatoka Pucka.
Wiatr w porywach do 30 węzłów, wywiewa z głowy każdą myśl.
Grupowa fota na molo zaliczona
Jedzone. Było pyszne. Polecam. http://surftawerna.pl