…no i karawana jedzie dalej. Spodziewany koniec świata znowu nie nadszedł, a my ciągle siedzimy w domu. Trzy tygodnie były nawet do wytrzymania, ale już kurczą mi się zapasy alkoholu i cukru w kostkach, bo czekolady od dawna nie mam… Ograniczyłam wyjścia do sklepu na raz na tydzień lub rzadziej i uzupełnienia zapasów nie przewiduję jeszcze przez najbliższe kilka dni… Nawet nie chce mi się do całodobowego monopolowego podejść, bo już irytuje mnie to całe szykowanie się do wyjścia. Kolejna procedura … witamy w korpo świecie… i jeszcze ten nakaz zakładania maseczek, mam jedną „wielorazową” ale chodzę w arafatce, i oczywiście stosuję się do zaleceń bo nie uśmiecha mi się mandat… tylko że, wszystkie te nakazy i zakazy grają mi na nerwach, najczęściej po prostu zostaję w domu. Widzę po ilości cukru którą konsumuję że psychika mi siada, a znam już siebie na tyle by wiedzieć że to permanentny stres jest powodem tego stanu. Stres związany z obawą o przyszłość, o wolność jednostki, o samodzielność i życie w pojedynkę, o brak alko i czekolady, o w sklepie dostępny tylko popcorn do mikrofali, o to że Netflix i HBO nie mają mi już nic do zaoferowania. Problemy, problemy…
I tu nagle dziś z rana budzi mnie pytanie – jak bardzo wolna jestem i od czego uzależniona? Co mnie spętało i co ciągnie w dół, co jest kulą u nogi?Zrozumienie tego stanu przyszło nagle i uświadomiłam sobie że, nie będę wolna do momentu gdy na karku wisi kredyt hipoteczny czyli jeszcze jakieś 24 i pół roku. Kiedy go spłacę będę miała 60tkę i pewnie kilka lat życia przed sobą, bo po tym co funduje nam świat a raczej ludzie u władzy, to śmiem wątpić bym w zdrowiu dożyła 65. Niezła perspektywa..
W ubiegłym roku będąc w Izraelu poznałam w drodze do Galilei trójkę Australijczyków świętującą swoje urodziny (na bank mieli powyżej 75lat!) w podróży dookoła świata. Byli w świetnej kondycji, pięknie opaleni, uśmiechnięci i zadowoleni z życia. W rozmowie ze znajomymi rzuciłam w żartach że, chciałabym w ich wieku móc tak korzystać z życia i po prostu się nim cieszyć. I mieć na to siły bo przecież nie fundusze, bądźmy realistami. I wiecie co usłyszałam – „zapomnij, my mamy Czarnobyl we krwi” i wtedy wylądowałam twardo na tyłku.
Przed pandemią zdążyłam otworzyć IKZE, wiem rychło w czas ale pocieszam się że, to jest pierwszy krok. Bo jednak może się okazać że, dożyję emerytury, a nie mam ogródeczka w którym mogę sobie coś sama wychodować, co najwyżej pomidory koktajlowe w doniczce, na balkonie wielkości 1×2 m. I to tylko jak będę o pamiętać o codziennym podlewaniu… A przecież mogę zachorować i mieć w konsekwencji tej przypadłości problemy z pamięcią… ale chwilaaa, ja już je mam!. Razem z prokrastynacją daje to oszałamiające efekty 😛 Zaczynam gubić dni tygodnia, otwieram oczy i jest poniedziałek, potem zamykam i otwieram i dalej mamy poniedziałek albo czwartek, zupełnie jak dziś. Okazuje się że, nie wiadomo gdzie zgubiłam 3 dni. Może powinnam przejść na kalendarz miesięczny? Mam wtedy mniejszą ilość danych do zapamiętania… Ale do brzegu.
Jestem w czarnej d…dziurze, i nawet się tu urządziłam całkiem nieźle, akceptuję wszystko co się dzieje wokoło bez mrugnięcia okiem. A bardzo, bardzo nie tego nie chcę. Pragnę z tego wyjść i wreszcie żyć tak jak powinnam, jak byłam do tego stworzona. A ja tak szybko przywiązuję się do rzeczy czy sytuacji i żyję ułudą niezmienności życia, wrażeniem posiadania pełnej kontroli nad nim. Łykam jak pelikan wszystko co ktoś do mnie mówi zamiast poświęcić chwilę i dokonać weryfikacji otrzymanych informacji, powtarzam zasłyszane głupoty, i to wszystko pod pozorem martwienia się o przyszłość. Czy martwienie się o jutro cokolwiek zmieni?? Nie zmieni przecież nic a nic, przysporzy tylko bólu brzucha i w przyszłości wrzodów, albo innego okropieństwa. A przecież żyję tu i teraz, nie wczoraj i nie jutro. TERAZ.
Dziś zamiast martwić się o jutro, powinnam działać. Zamiast zastanawiania się co to będzie, powinnam pracować by jutro wyglądało conajmniej tak jak tego bym chciała. Zmieniać jeśli coś się da, a przynajmniej podejmować próbę zmiany. Wiadomo że, są sytuacje w których nie mam nic do powiedzenia, gram kartami które ktoś mi rozdał i staram się przejść nad tym do porządku dziennego, by zająć się tym na co realnie mam wpływ: jak rodzaj piwa które wieczorem wypiję, albo smak czy wielkość paczki chipsów do tego piwa. Widzę też inną drogę – zamiast wydawać pieniądze na chwilową przyjemność mogę zainwestować je w jakiś kurs, albo książkę która coś po sobie zostawi, coś innego niż ekstra kilogramy. Wiadomo nie wszystko na raz, bo się poddam przy pierwszym niepowodzeniu. Ale ograniczam się z każdym kolejnym dniem i miesiącem. A to przyniesie efekty 🙂 Wszystko po to, by w wieku 60 lat a może i wcześniej móc wybrać się w podróż dookoła świata. Bo co z tego że, był Czarnobyl, i co z tego że żyjemy z nowym rodzajem choroby? To przecież, jak wszystko w życiu też minie. Fakt zostawi coś po sobie, ale my dalej o tym co zostawił Czarnobyl nie wiele wiemy a co tu dopiero myśleć o obecnej zarazie. Na realizację swojego marzenia mam kilka ładnych lat, czas więc najwyższy zacząć przygotowania przez zdobycie kondycji, funduszy i wiedzy przydatnej w podróżowaniu po kulturowo odmiennych zakątkach świata. A w międzyczasie planuję po prostu żyć, i cieszyć się każdym dniem tak jak by był moim ostatnim.
Ogólny zarys działania na najbliższe tygodnie, który być może uda mi się zrealizować wygląda następująco:
- pojadę w Polskie góry, jakiekolwiek
- zrealizuję plan urlopowy na sierpień czyli: Hel
- zrobię kurs surwiwalu czy rozpalania ognia bez zapałek … albo budowania schronu
- wybiorę się do dentysty
- uszczuplę ilość butelek szampana z barku .. bo już nic innego nie będzie, a tego trunku mam całkiem zacną ilość i nie jest to Dorato
- coś bym zapaliła, jakieś kadzidełka albo świeczkę bo na razie mam bana (w zapasie tylko 5 sztuk, a to jest rezerwa na brak prądu) a czuję potrzebę patrzenia jak coś płonie …
- odwiedzę sklep IKEA – na zakupy pójdę osobiście, mam dość onlajna
- jak tylko otworzą siłownię wbijam tam jak dzik w żołędzie
- zrealizuję plan jaki miałam w tym roku a mianowicie zapiszę się na kurs szycia na maszynie – to jak się teraz okazuje, jest bardzo przydatna umiejetność
- zrobię kolejny tatuaż, planu nie zmieniam tylko przekładam w czasie jego realizację
- odwiedzę przyjaciół i rodzinę, za mamą to tęsknię najbardziej
Dobra, skoro to już postanowpine czas wziąć się za jego realizację, zacznę od rewizji barku i policzenia ile tych butelek szampana mam. Jak się uda zrealizować cokolwiek z tej listy to będzie świetnie, a jak nie to nawet lepiej, może wpadnie tam coś lepszego? Nawet jakoś mi się poprawiło nastawienie, idę na śniadanie… Marysia woła że nie będzie 3 razy podgrzewać owsianki. 😛
jaki ładny stolik z ikei.. taki nie połamany… 😉
A wiesz że, to ten kupiony dzień po? I jak się trzyma!