Ale się porobiło. Poluzowali nam obostrzenia, pozwolili zdjąć maski podczas przebywania na „świeżym powietrzu” i otworzyli już zdaje się wszystko. Na tej fali, niesiona możliwością wyjścia z domu bez konieczności zakrycia twarzy zdecydowałam się kilka razy w tygodniu pracować z biura. Ponieważ jednak czuję podskórną obawę przed korzystaniem z komunikacji miejskiej postanowiłam, wykorzystać fakt posiadania roweru szosowego i bujać się nim po mieście. Wujek Google mówi, że biuro dzieli dokładnie 16 km od mojego domu, co daje już całkiem ładny kilometraż przy założeniu, że co najmniej 3 razy w tygodniu wyskoczę do city :P.
Całkiem dobrze przygotowałam się do tej akcji, wymieniłam spodenki na takie z „lepszą” wkładką, zrobiłam lekkie przygotowanietrtningowe w ubiegłym tygodniu, przetarłam rower, sprawdziłam możliwości przejazdu w weekend i w poniedziałek rano wybrałam się w drogę. Trasa okazała się być całkiem przyjemną pomimo własnego odcinka a’la Paris-Roubaix. Powrót okazał się być bardziej wyczerpujący ale myślę że to z powodu braku energii 😛 zaradziłam temu szybko zakupując kilka batonów energetycznych w sam raz na takie sytuacje.
No i cudownie, nadszedł wtorek dzień drugi mojego powrotu do biura. Wsiadłam na rower siła w nogach myślę jest, powietrze w oponach też, więc nic nie stoi na przeszkodzie by poprawić wczorajszy czasowy rezultat …. I nawet szło dobrze do momentu, w którym stwierdzałam ze jednak jazda po bruku (odcinka mającego max 2 km) jest mecząca, bo wolna, a w dodatku na ścieżce stał zaparkowany samochód – zjechałam, więc na drogę jednojezdniową i co zrobić, przy końcówce na chwilę przed wjazdem na szlak rowerowy zaliczyłam bliskie spotkanie z asfaltem. Oj zabolało, wstałam dość szybko, sprawdziłam czy rower cały, otrzepałam kurz, oszacowałam straty w ludziach, naciągnęłam łańcuch i pojechałam dalej. Znacznie już wolniej i z większą rozwagą.
Okazało się, że w aptece zakupić można jednorazowe okłady chłodzące (polecam) nabyłam kilka wraz z altacetem i jakoś przetrwałam dzień. Kolano jest jednak zbite, krwiak całkiem spory, ale działa i nawet nie bardzo boli co z czasem uległo jednak delikatnej zmianie na powiedzą że tylko: boli. Do domu dotarłam wolniej niż przewidziałam i w tym tygodniu już nie planuję nigdzie śmigać. Odpocznę…
I tak sobie właśnie myślę, że chciałam za dużo i za szybko na raz. Jak już umiem i mi wolno to szablę w dłoń i balujemy na całego. Trochę jak nasze społeczeństwo po zniesieniu obostrzeń dotyczących tego całego wirusa. Przecież to „tylko cięższa grypa”, ktoś tam coś mówi i pisze o tym, ale generalnie to „nikogo nie znam, kto by to miał”, więc „mnie to nie dotyczy”. „Myję przecież ręce i nosze maseczkę jak potrzeba”, ale generalnie to „pic na wodę przecież nikt tego wirusa nie ma”, „to jest spisek i takie tam”. Ile ja się o tym naczytałam i nasłuchałam. Nawet zaczęłam się łapać na tym, że wchodzę do sklepu bez maseczki, dezynfekcja rąk?! Po co? Przecież nic takiego w mojej okolicy nie ma miejsca.
Do czego piję? Co łączy moje stłuczone kolano i Covid19? Całkiem sporo. Niestety mogę wreszcie powiedzieć, że w gronie moich bliskich jest ktoś, kto ma książkowe objawy choroby wywołanej tym dziadostwem (utrata smaku i węchu, stan podgorączkowy i brak siły na przejście kilku kroków) tylko na wynik badania przyjdzie poczekać dłużej, bo niestety mieszka na Śląsku a tam obecnie niezły jest przemiał i wszystko z deka opóźnione. Pomyślałam sobie, że złudnym mocno było moje założenie, że na bank przeszłam przez to świństwo bezobjawowo, bo przecież wróciłam z urlopu z Francji a tam akurat w marcu był pogrom i odbyłam już przecież swoją kwarantannę. I nawet już się przed wyjazdem na urlop mocno przeziębiłam, więc na 99% już to miałam. O ja głupia!
Smutne jest niestety to że, coraz cześciej słyszę takie stwierdzenie padające z wielu ust, wypowiadane z pełnym przekonaniem. To już jest za mną… Dzisiejsze bliskie spotkanie z asfaltem dało mi mocno do myślenia, bo co jeśli wcale nie? Co jeśli ja nie byłam tym „bezobjawowym nosicielem”? Co jeśli luzując swoje zabezpieczenia złapię tego wirusa i „łagodny” przebieg choroby będzie jedynie odległym marzeniem?
Mogłam zwolnić i wybrać inny tor jazdy, bezpiecznie dotrzeć do pracy – to ja nacisnęłam na pedał i tylko ja mogę ponieść konsekwencje swojej decyzji.