Osiemnastka

Żyłam w nadziei, iż luty upłynie mi pod patronatem spokoju, takiego wewnętrznego wyciszenia, w oczekiwaniu na wiosnę i zbliżającą się nieuchronnie normalność (czytaj: wirus w odwrocie). Fizycznie już wylizałam się, mam nadzieję z COVIDowych przypadłości poza stale utrzymującym się brakiem powonienia i co za tym idzie zniekształconym smakiem. Wszelkie zadyszki po kilku krokach i problemy z pamięcią minęły, ale ponieważ naczytałam się internetów, zdaję sobie sprawę z tego, że to jeszcze nic nie znaczy. Zdrowotne zwroty akcji mogą nadejść niespodziewanie. W związku z brakiem tak ważnych zmysłów, zapodałam sobie fizjoterapię węchu – kilka razy dziennie wącham różne olejki eteryczne i zioła by zmusić mój mózg do regeneracji receptorów węchowych. Na razie bez efektów…

Wracając do spokoju, rozkmina życiowa musiała być zredagowana i wchodzi z opóźnieniem ponieważ w najmniej spodziewanym momencie złamał mi się ząb. Przyznam, że tej jeden jedyny raz doceniłam brak powonienia. Do meritum jednak, dla bywalców mojego bloga to już wiadome, ale dla nowych odwiedzających ważna informacja – luty od chwili śmierci mojej siostry, jest dla mnie ciężkim miesiącem. Jest kumulacją dni o różnym ładunku emocjonalnym i bywa, że za nim nie przepadam a co za tym idzie nie udzielam się za bardzo. A tegoroczny luty to już ogóle daje popalić a w chwili publikacji tego wpisu mamy dopiero połowę miesiąca…

Potrzebowałam jednak chwili oddechu i w trakcie rozmyślań nad tematem wpadł mi do głowy pomysł na post a może i kilka :). Bywam od jakiegoś czasu w domu rodzinnym częściej, niż ustawowe raz na miesiąc i z racji mojego ostatnio „krótkiego lontu” odpalam się przy „krytyce” rodzicielskiej, dotyczącej mojego języka wypowiedzi i marzeń życiowych bo przecież rozmawiam z mamą na różne życiowo/polityczno/egzystencjonalne tematy. Fajerwerki jak się okazuje inicjuje w pierwszym wypadku zdanie: „kobietom nie przystoi kląć” (do tego odniosę się w przyszłości, jak już się uspokoję), a w drugim nieśmiertelne „pokorne ciele dwie matki ssie”. i to przy okazji jakiejś życiowej dyskusji usłyszałam ostatnio.

Nad drugim właśnie punktem postanowiłam pochylić się w pierwszej kolejności. Pokora w życiu jest najważniejsza, to powtarzała mi z uporem maniaka ma rodzicielka. Próbowała przez pierwsze osiemnaście lat mojego życia nauczyć mnie – opornego delikwenta, że przyjęcie przeze mnie postawy służalczej i uniżonej (tak to przysłowie się odczytuję) w wielu sytuacjach życiowych przyniesie wymierne korzyści. Nie grało mi to jednak z moim buntowniczym charakterem i zwyczajnie nie przywiązywałabym do tego większej uwagi, gdyby nie jeden z wykładów Jacka Wałkiewicza jakie ostatnio obejrzałam z serii z TEDx Talks. Tak oto połączyłam kropki, a wykład pana Jacka gorąco polecam!

Pokorne ciele dwie marki ssie – czy ktoś z nas tego przynajmniej sto razy w swoim życiu nie usłyszał? Ufam, że jednak są tacy szczęśliwcy. Bo to zdanie ma ogromną siłę sprawczą. Może i było cokolwiek prawdzie w erze komuny i postkomuny, gdzie tak naprawdę nikt bez wiedzy wielkiego brata nie potrafił zrobić kroku, gdzie wazelina i służalcza pokorna postawa funkcjonowała wszędzie i były jedynym sposobem na zdobycie czegokolwiek. Z tych czasów pamietam jedynie, kolejkę po cukier w osiedlowym sklepiku w której ustawiła mnie razem z rodzeństwem babcia. Ale komuna zdaje się minęła, przyszły duże zmiany i historia osądzi czy lepsze, a nasze nastawianie i oczekiwania od życia wcale się mocno nie zmieniły. Częściej słyszę i czytam o tym, że coś się „należy” niż „sam na to zapracowałem”. Nic mi się w życiu nie należy, nie urodziłam się w rodzinie królewskiej i nie mam prawa do tronu. Nie koleguję się z pokorą, mam na tyle dużo ambicji i sił do pracy, by spełniać swoje marzenia a nie tylko o nich myśleć. I tak, jak tylko będzie to możliwe ruszę w podróż koleją Transsyberyjską. Nie toleruję kolesiostwa i załatwiania sobie na przykład pracy po znajomości, na każdą ofertę pracy jaką dostałam zasłużyłam sobie dobrymi referencjami, a tych nie napisali mi moi znajomi tylko byli współpracownicy, szefowie czy na przykład zadowoleni klienci. Na wszystko co mam, co osiągnęłam zapracowałam sobie sama.

Jeśli miałabym w sobie te pokorę i służalczość która przez lata była wbijana pewnie z troski o mnie, to dalej pracowałabym na linii pakowania perfum. Taką pracę znalazłam po skończeniu ogólniaka, takie możliwości stwarzała okolica w której mieszkałam i zwyczajnie chciałam dysponować własnym kapitałem na spełnienie kilku prozaicznych marzeń (z rozrzewnieniem wspominam zakup pierwszych glanów). Wakacyjna praca okazała się największą szkołą życia. Postanowiłam wtedy, pracując w trybie zmiennym i to po kilkanaście godzin w ramach zmiany – że zrobię wszystko co tylko w życiu możliwe, by nigdy więcej nie musieć pracować w takich warunkach. Oczywiście nie uważam, że ta praca była uwłaczającą, praca jak każda inna – ma zapewnić środki do życia, dla mnie jednak była objawieniem które zaowocowało decyzją o opuszczeniu rodzinnego gniazda i chęci zrobienia ze swoim życiem czegoś więcej.

Wnioski wyciągnięte z tego krótkiego wakacyjnego epizodu bardzo mocno mnie ukształtowały i towarzyszą mi od tamtej pory. Wiem ile jestem warta i wiem na co mnie stać, wiem że potrafię myśleć samodzielnie, podejmuję samodzielne decyzje, i ponoszę ich konsekwencje, a marzenia mam po to by je realizować a nie tylko mieć. I tak już od osiemnastu lat.

Lubię jak musuje,
a o balonach z helem na urodziny zawsze marzyłam 🙂
It’s my party, and I’ll cry if I want to …
albo tylko pić Prosecco 😛 . Foto jak zwykle nieoceniona Pani Kasia Fotograf

Dodaj komentarz